poniedziałek, 21 października 2013

Miłość nie istnieje.

Mówią, że kiedy rodzi się człowiek, z nieba spada dusza i rozpada się na dwie części. Jedna z nich trafia do kobiety, druga do mężczyzny. Natomiast całe życie polega na odnalezieniu tej drugiej połowy. Połowy swojej duszy. Połowy samego siebie. Gówno prawda. Wcale tak nie jest. Świat jest zbyt zagmatwany na szukanie drugiej połowy duszy zbłąkanej na 510064471,9 km2. Swoją duszę możemy znaleźć w tym samym kraju, w tym samym mieście, na tej samej ulicy, na której mieszkamy. Cała ta bajka z miłością, to chyba tylko po to, by usprawiedliwić zwierzęce popędy seksualne, których my, jako cywilizowani ludzie powinniśmy się wyrzec na rzecz kultury i wykształcenia. Miłość? Wystarczy te kilka cech w drugiej osobie, które będą pasowały. A te, które się nie zgadzają, mają być na tyle intensywne, że łapiące się w kategorii 'do zaakceptowania i przyzwyczajenia'. W końcu przestają nam przeszkadzać, kiedy ich tolerancja wchodzi nam w zwyczaje. Kobieta potrzebuje pomocy fizycznej, poczucia bezpieczeństwa, dawki dobrego humoru, zaufania i seksu. W wielu mężczyznach może to odnaleźć, więc wielu mogłoby być kandydatami na męża. Jest to coś - jest moim facetem. Wszystko to sprowadza się do kilku cech osobowości i wyglądu. Typ idealnego faceta, czy, niech będzie, idealnej kobiety, możemy wpisać w dosłownie kilka myślników tak, że żaden człowiek na Ziemi nie zaprzeczy bycia ideałem danej osoby. Jeśli, poznając osobę, przy każdej z cech postawimy ptaszek i nasze relacje układać się będą pozytywnie przez długi czas, to przyzwyczajenie weźmie górę. Tak więc Panie i Panowie: miłość nie istnieje.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Czarny wirus.

Każdy, kto choć przez chwilę pobył na tym świecie wie, że są ludzie i "ludzie". I kiedy z pierwszą grupą komunikacja międzyludzka nie sprawia Ci większego problemu, nie mówię tu o dobrych relacjach, bo grupę tą prezentuje ogromna liczba ludzi, których istnienie tolerujesz lub jest Ci ono zupełnie obojętne, grupa druga mimowolnie działa Ci na nerwy. I grupa ta jest znaczniej ściślejsza. Jej małość prezentują istoty, które nie wyglądem i nie pierwszym wrażeniem mogłyby się klasyfikować do "ludzi", ale swym istnieniem samoistnie do tej grupy wędrują. I tworzysz w swej głowie miejsce, taką ciemną stronę, a wręcz czarną listę. I samo brzmienie nazwiska wprawia Cię w stan poddenerwowania. Widok twarzy powoduje nerwowe tiki i symptomy zespołu tareta, gdy mimowolnie wyrywa Ci się niezbyt cenzuralne słowo. Ale obecność takiej czarnej istoty w pobliżu wręcz wierci Ci dziurę w brzuchu. Dostajesz ataków wścieklizny, widocznych lub nie, to też zależy od Twojej osobowości. I Twój mózg krzyczy i wiszczy, alarmując o bliskości tego wirusa. A wirus jak gdyby nigdy nic uważa Cię za powiernika swych idiotycznych myśli i wszczepia w Tobie jeszcze większą irytację, niż możesz sobie wyobrazić. Żywi się Twoją żółcią, na rachunek portfela z Twojej torebki i światła z Twojej lodówki. I w końcu nie wytrzymujesz. Rozwścieczony byk w Tobie rozmiata piasek kopytem, z uszu dosłownie Ci paruje. I wtedy, gdy już nie jesteś w stanie zapanować nad pogardliwym grymasem Twojej twarzy, czarny wirus zmienia się w miodem cieknącą watę cukrową i mówi Ci, jaki to jesteś wspaniały i wrazliwy i całą inną masę bzdur, by móc dalej Cię wkurzać. A Ty wzruszasz ramionami i mówisz sobie "przecież do kogo ona pójdzie, kto jej tak doradzi, jak nie ja". I wtedy już jesteś zgubiony. Koniec. W końcu wirus wyjada Ci żarcie z miski i używa wszystkiego Twego, jak swego. Odetnij to już teraz, bo z każdm dniem może być gorzej. "Dałem ci wiarę, dałem ci spokój, Dałem gitarę, dałem samochód I dach nad głową, a do sypialni wszedłeś sam."

środa, 3 kwietnia 2013

Zabijanie życia.

Różne rzeczy są modne. Moda jest modna. Moda jest kobietą, jest bardzo zmienna i kapryśna. Wybredna. Moda jest kobietą, kobieta modna jest modą, kobieta niemodna nie jest kobietą. Społeczeństwo wyrobiło sobie zdanie. Społeczeństwo, które zawsze jakimś cudem odróżnia dobro od zła, czarne od białego. Społeczeństwo, które same w sobie jest zbyt zawikłane, by kreować życie. I kierować nim. Ale, do rzeczy. O czym mówię? O modzie. Co jest modne? Kwiaty, ćwieki, kosmos, koty. A no i oczywiście zabijanie dzieci. Tych już narodzonych, ale najlepiej jak najmłodszych. Im młodszy trup, tym modniejszy. Im gorszy sposób zabicia, tym lepiej. Tylko ja to zauważam? Włącz wiadomości, posłuchaj. Matka zabiła dziecko, wyrzuciła na śmietnik w plastikowym worku. Matka zabiła dziecko, zakopała pod gruzami pobliskiego domu. Matka zabiła dziecko, wyrzuciła w lesie. Katarzyna W, wprowadziła nową modę. Wejdź w wyszukiwarkę, znajdź zabite dzieci. Dasz radę przeczytać o wszystkich przypadkach jednego wieczoru? Jesteś zszokowany. Bo przecież dziewięć miesięcy po sercem serce biło. I po dziewięciu miesiącach serce serce zabiło, wyrzuciło. Uczucia? Czy ktoś je teraz jeszcze posiada? Chyba nie są modne. Liczą się przyjemności. A bez pieniędzy o nie trudno. Kolejne dziecko= mniej pieniędzy. Logiczne. Wszystko się układa. Mode w ruch, więcej pieniędzy, modniejszy ciuch.

wtorek, 29 stycznia 2013

Demon zła.

Jedynymi słowami, które wypowiadam głośno w domu, gdy jestem sama są wykrzyczane: -ZAMKNIJ SIĘ! do postaci irytującego, czarnego potwora. Tak samo irytującego, jak jego kompan. Biega po wszystkich zakamarkach zawalonego gratami, jak zwykle, mieszkania i wynajdzie milion rzeczy do uszkodzenia, zadrapania, zniszczenia, przewrócenia, połamania, wygięcia, rozerwania i pogryzienia. Skąd bierze się ta energia czarnego demona, to ja pojęcia nie mam. Wysiadam, kiedy muszę za nim biegać i nadążać ratować wszystko, co stoi na drodze. Ma straszne humory, nie da się dotknąć, przenieść, zabrać. Nic. I mean, da się, lecz nie bez obrażeń cielesnych. Syczy, parska, trzeszczy, chrzęści, stuka, chroboce, miauczy.
Kot demon zua.

środa, 23 stycznia 2013

I was a hobbit, baby.

Wdrapaliśmy się na półkę skalną metr nad ziemią. Słońce lekko przygrzewało wiosną, jednak w powietrzu czuć było dość nieprzyjemny zapach. Niebezpieczeństwo falowało między unoszącymi się z piaskiem tłumanami kurzu. Coś zdecydowanie nie grało, jednak nazwane to było tylko moją wymyślną wyobraźnią przez dwóch kompanów. I nagle moim oczom ukazał się on. Gruby, pełen blizn i purchawek stwór. Przygarbiony, zasmarkany, zdecydowanie wrogi. Powaliłam go na ziemię skokiem ze skały, nim zdążył nas zaatakować. Mój węch marzył o chwilowej niedyspozycji, jednak intensywnie wchłaniał odór jego śliskiej, obrzydliwej skóry. Szybko wymknął mi się spod kontroli i atakował mnie obrzydliwymi czarnymi pazurami. Moją obroną był zwykły, stołowy nóż, który uginał się pod większym naciskiem. Próbowałam go pokonać. Był dwa razy większy i silniejszy, a moim kompani nadal nie zauważyli, że mnie nie ma. W końcu gnącym się nożem zadałam mu cios w ramię. Niewielka kropla krwi wysączyła się, gdy wyciągnęłam nóż, rana szybko zmieniła się w bliznę, blizna w mgnieniu oka zniknęła. Nie spostrzegłam tego od razu, próbując wbijać nóż kończącymi się siłami. Zadawałam kolejne rany, które nie robiły mu większej różnicy. Nie cierpiał. Byłam coraz bardziej zmęczona i podrapana, mój żołądek protestował od jego zapachu. Opadałam z sił. Ostatnią deską ratunku byłoby odcięcie mu głowy - pomyślałam. Złapałam nóż za rękojeść i za ostrze i naciskiem obu rąk centymetr po centymetrze odcinałam mu szkaradną, paskudną, błękit przypominającą pod milionem burchli głowę. Moje mięśnie drżały do wysiłku. Udało się! Odcięłam! Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Szybko zmył go fakt blizny i braku śladu po odcięciu. Przebrzydły ork cały czas się regenerował! Jedynym wyjściem na pokonanie potwora było odcięcie głowy i natychmiastowe jej odrzucenie, zanim rana zdąży się zasklepiać. Tylko, czy starczy mi sił? Niemal osuwam się na nogi ze zmęczenia i bólu ran, a dwuosobowa reszta mojego zespołu nadal nie bieży mi z pomocą. Jeśli nie zdam się na siebie zginę nie tylko a, ale też oni. Może i na to zasłużyli, bo gdyby byli ostrożni ta paskudna kupa ropy i różnych cuchnących substancji dawno rozkładałaby się ku czci matki ziemi. Wracam do walki, nie poddam się, jeśli mam zginąć to zginę, oddając z siebie wszystko. Tym razem odcięcie głowy przychodzi dużo trudniej, nóż wygina się niesamowicie, a jego tępota przeraża nawet najśmielsze domysły. Tnę, widzę bryzgającą niewielkim strumieniem krew. Wszystko cuchnie, a moje płuca kłują mnie od braku tlenu. Tnę, drżącymi z bólu i wysiłku mięśniami. Krwawię, brudnymi od walki ranami. Przecinam, fizycy nie znają tak dużego oporu. Udało się, odrzucam głowę. Maszkaro paskudna padasz z nóg. Milczysz umierając. Wygrywając z Tobą pokonałam własne ja. Zjawia się 'ekipa', zupełnie zaskoczona. Dałam radę. Mdleję z wysiłku. Tak, wygrałam z orkiem. Czuję się jak Hobbit.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Obojętna zawiłość.

Pogoda mąciła Twoją grafitowość nastroju mlecznobrudną mgiełką kończącego się dnia. Rozpoczynała wieczorny prysznic stukaniem kropel w parapet. Szukałaś ukojenia w kontraście blasku świec i mroku pokoju. Para z zimnej herbaty szkliła Twoje oczy. Ostatnimi dniami zalewasz martwy dąb biurka tęsknotą. Stoisz przed ścianą, a wiesz, że musisz biec. Ból ślepej uliczki świdruje marne resztki Twojego umysłu. Mięśnie nie krzepią się cuchnącym odorem szczurzych śmietników, odmawiając pracy spoczywają. Osuwasz się bezwładnie na cieknącą kwestię gustu śmietnikarza. Nie panujesz nad bumerangami drgawek i zalewasz się przedwczorajszą kolacją. Jesteś pusta, ale nie oczyszczona. Czego szukasz w miejscu bez wyjścia? Jeszcze nie wiesz, że chłód dnia przyniesie promień odsłaniający wyjście. Dostrzeżesz metalowy pręt. Chirurgiczny blask rtęci nie jest w zasięgu umysłu zamkniętego szczura, gonisz ucieczkę. Ucieczka, uciekając od Ciebie gubi gniew i śmiech, pozostawiając obojętną zawiłość.

sobota, 22 września 2012

Szaleńczy szał.

Zadziwiające, jak umysł kobiety, która kocha, potrafi pracować w sytuacjach kryzysowych. Jesteś daleko, nabieram różnych podejrzeń. Nie mówię nic, bo przecież nie jestem zazdrosna. Głowa huczy mi od myśli, wylewających się uszami. Powoli skradają się przenikając przez przegrodę nosową. Czuję ich chropowatość w gardle, co ułatwia mi milczenie. Nie mogę powiedzieć nic. Stoję i nie mogę się ruszyć, a jednocześnie mam ochotę zemdleć. Idę do łazienki i płuczę usta do granic możliwości. Do szaleństa. Hektolirty wody przelewają się przez mnie. Czuję, że to mało. Woda utleniona. Tak. Fuj, obrzydza mnie myśl, że kiedykolwiek moje usta dotykały Twoich, a teraz… Głupia, przecież nie masz pewności. Tak, łączy Ci się kilka faktów, damskie głosy tle, ciężki oddech. Ale masz na to tak wiele silnych argumentów. Chce się z Tobą ożenić. Mało? Jesteś przy obu skrajnościach i tracisz równowagę. Kiepska z Ciebie baletnica, za chwilę upadniesz, game over.

czwartek, 13 września 2012

Cytryna, czosnek, miód, malina.

Moje stopy przeszły kilka kroków, a już zdążyły zmarznąć. Wykładzina, która w zamkniętym pomieszczeniu o tej porze roku powinna być ciepła, wcale się o to nie stara. Wysilone mięśnie drżą lekko po zmęczeniu ostatnich dni, a kwas mlekowy zawarty mam w całym ciele. Doznaję świadomości mięśni, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Żuchwa jak zwykle zaciska mi się ze złości. Czuję rytm kołujący w głowie. Rytm wpisywanych liter, huk K i wrzask S. Chciałabym odpocząć. Ciężka od kataru głowa opada mimowolnie na klawiaturę. Zużywam chusteczkę za chusteczką w obawie o ich stale w krytycznym tempie zmniejszającą się ilość. Jeszcze kilka godzin i umieszczę się w swoim łóżku. Mam ochotę krzyczeć, a z mojego gardła wydobywa się cichy pisk szlachtowanego w piwnicy szczeniaka. Czuję ten ból w swoim gardle, grzejący niemiłosiernie moje ciało do temperatury sporo wyższej niż ustalona przez biologów 36,6 norma. Siorbam nosem, kaszlę, kicham, do napisania.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Stęskniony chłód za kochanym ciepłem.

Jestem uzależniona. Chwile emocjonalnego ciepła uzależniają szybko w mroźnym świecie codzienności. Osobowościowy chłód rozpościera się we mnie, kiedy tylko substancja energoczynna zaciera się mleczną mgłą w moim ja. Od moich palców, przez delikatne dłonie wkrada się chłód, którego wciąż się bojąc płaczę. Łzy zamarzając mi na policzkach czynią liczne szramy, które goją się tygodniami. Często rozrywane, przez kolejny płacz może już nie mają szans na zatarcie. Zapadam się, zamarzając. Niknę w pochłaniającej mnie mgle, wciąż szukając blasku księżyca. Nie dogonię ciepła, to nie w moich siłach. Powoli zamarzam trzęsąc się na jesiennym, nocnym betonie.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Endorfinowy szał.

Czuję jak wszystko we mnie buzuje. Głowa pulsuje bólem niekojącym. Pikawa ledwo nadąża za tępem narzuconym. Kolana zmiękły. Oszalałam na punkcie angielskiego. Szaleństwo owo jest dwuletnie, podpisane zobowiązaniem. Pilna uczennica dostanie piękny certyfikat. Godzinne rozmowy telefoniczne są szansą na dalsze życie. Czego to człowiek nie wymyśli.

piątek, 24 sierpnia 2012

Popędzana jesienią.

Czuję nadchodzący wrzesień w mniej błyszczących włosach, słabszych słońca promieniach i częstszych łzach w moich oczach. To będzie rok siły. Zaprawdę powaidam wam. Rok przezwyciężeń i upadków. Rok, kiedy poduszka nie będzie wysychała od moich łez. Jestem wszechogarniającą pesymistką wpatrzoną ślepo w jedną ramkę ze zdjęciem. Odliczam dni, nie wyrywając kartek z kalendarza, lecz tylko się budząc. Jeszcze chwila i włączy mi się całkowity minutnik. Chodząc, będę ogłaszać światu, że nie zostało nam już nic. Czarna dziura mojego samopoczucie wsysa mnie i wykręca ze mnie ostatnie drobiny szczęścia. Kocham, jedynie to mi pozostało. Umieram kochając, milczeniem szlochając, upadam płacząc, dygocące ciało. http://www.youtube.com/watch?v=BVZBVhjWmbI&feature=relmfu

piątek, 17 sierpnia 2012

W potrzasku własnej osobowości.

Miałam nie jechać. Tak wyszło, nie ogarnęłam motywu wcześniej. Od dwóch dni nie daje mym oczom odpoczynku od soli. Po wypłakaniu całego Atlantyka dowiaduję się, że mam szansę. Jest całkiem dorosła, ta moja szansa, i całkiem bliska zrealizowaniu. I tu właśnie pojawia się mój problem. Zawodnik w lewym narożniku to świetnie zbudowany, trenujący przez lata z samymi sukcesami, przez co z wielkimi szansami gracz. Wygrał mistrzostwa świata w październiku 2010 i od tamtej pory dumnie stoi na pierwszej pozycji niepokonany. Przed Wami wielki, niepokonany, mocarny i wciąż najważnieszy mistrz świata Hoooonoooor. W drugim narożniku mamy jeszcze nikomu nieznanego napastnika. Występuje dziś po raz pierwszy, ale dobrze zwiastuje. Budowa ciała pokazuje na wiele prób walki, jednak blizn po nich jeszcze nie ma. Albo jest tak dobry, albo kończył przed czasem. Dość tego złego. Poznajcie piękną, silną, zmysłowo zbudowaną Szczęścieeee. Obaj napastnicy pokrzykują, dodając sobie otuchy do walki. Wychodzą przed siebie, witają się. Pierwszy dzwonek pierwszej rundy. Ta walka będzie niesamowita!

Kilka dni nienawiści.

Po tytule wpisu pewnie każde z was jakże licznie tu zaglądających zapewne stwierdzi: e, znowu ma okres. Toteż powiadam wam : nie. Mam nadzieję, że wasze zdziwienie nie zdziwiło się za bardzo, bo szoku ciąg dalszy wkrótce nastąpi. Chłopak ją zostawił? Otóż nie. Nie do końca. Wyjeżdża na kilka dni, a ja nie mogę z nim pojechać z takiego tylko względu, że nie dotrzymałam obietnicy pieniądzodajnemu deszczowi i nie rzucałam regularnie na tacę w kościele. Efekty są takie, że nie jadę, bo nie mam za co. Pluję sobie w brodę, że nie ruszyłam się do jakiejś roboty wcześniej. Nikt zapewne nie chciałby przyjąć delikatnej dziewczyny ani do mycia podłogi, ani do malowania płotu. Na hostessę może miałabym szanse się załapać, bo niczego mi nie brakuje, jak sądzę nie tylko ja, ale również masa śliniących się na mój widok obleśnych facetów. Tylko, że akurat nie było żadnych ogłoszeń. Czyli jak wiadomo : Polskie bezrobocie wschodu. I za to będzie ta nienawiść. Nie radzę nikomu wchodzić mi w drogę. Delikatna napisałam? Nie w tym stanie. Agresja eruptuje we mnie masą gorących słów i czynów. Piszę o niczym. Chyba powinnam przestać.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Wypalę ci oko.

Stałam ze znajomymi na jednej z wielu miejskich ulic. Słońce świeciło przyjemnie, kiedy dostrzegłam zataczającego się starca. Szedł w moim kierunku, a jego beżowa marynarka przelatywała mi gdzieniegdzie kratką przed oczami. Nie zwróciłam na niego większej uwagi, bo niczym się nie wyróżniał. Ale on zwrócił moją, upadając na twardość chodnika, gdy tylko mnie minął. Pierwszym odruchem poderwałam się na nogi i pospieszyłam z pomocą. Krzyknęłam do koleżanki, ponieważ nie miałam nic, co mogłoby wsiąknąć krew i limfę, które lały się z ucha. Chciałam sprawdzić, czy starzec jest przytomny. Rozchyliłam mu oko, doznając tak wielkiego szoku i obrzydzenia na widok wypalonego mięsa, że miałam ochotę zwrócić wszystko, co jadłam przez rok. No nic, chciałam sprawdzić drugie. Odwróciłam lekko głowę i zaskoczona ponownym wypalonym okiem oraz wypalonymi dziurkami w nosie uciekłam z krzykiem. Okazało się, że mężczyzna od chwili już nie żył. Pytanie nasuwa się jedno: jak szedł i trzymał się na nogach? Otworzyłam oczy i spojrzałam delikatnie w lewo. To uczucie, kiedy budzisz się, a obok Ciebie lezy starszy mężczyzna z wypalonymi oczami i dziurkami w nosie, z jego uszu sączy się krew z limfą. Porządnie szarpnęłam łóżkiem, omal przeraźliwie nie krzycząc. Spojrzałam jeszcze raz. Poduszka. Sen pierwszy.

sobota, 11 sierpnia 2012

Ssanie.

Dobra, dobra, dobra. Wiem. Jakie mam usprawiedliwienie? Świat ssie. Wessał mnie w wir swoich wydarzeń tak mocno, że latając obok szaf pełnych ubrań, masy książek i trzygłowej krowy nie byłam w stanie wydostać się z tego świata. Przeskakiwałam to wszystko jak ten głupi ludek z ajsitałera, któremu czapka tak spadła na oczy, że mu całkowicie odwaliło i zamiast wyjść jak człowiek drzwiami skacze po bloczkach. No, do tego mojego skakania doszły jeszcze głowy zawroty w stopniu hard i... No dobra, nie miałam czasu , ok?